Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

prawdziwie potężną, co po sobie, jak pług na roli, zostawia żyźną skibę. Jedni z odwróconą ku przeszłości w tył głową idą; drudzy naprzód spoglądając, inni pod nogi. Tak! ale wszelka praca dla ogółu, widocznie korzystna lub nie, jest piękną, jest wielką przez to już, że nie samolubną.
Pracujmy! Nauka ciężka, mozolna, będzie mi lekarstwem na rozdarte serce; pocieszy mnie, że się ludziom na coś przydam. W szczęście nie wierzę; nie jest ono, tutaj przynajmniej, przeznaczeniem naszem, i połowa błędów ludzkich wynika z dziwnego wyobrażenia o szczęściu ziemskiem, o podobieństwie jego. Losy ludzi i losy ludów zmarniały nieraz w tem ciasnem pojęciu. Jak po skalistej drodze ku górze idąc, wspierajmy się wzajem, by ulżyć trudu; ale nie myślmy, by znaleźć spoczynek aż u wierzchołka.
Wiara w szczęście zgubną jest; ona poniża i obala człowieka; z nią nic wielkiego się nie godzi. Nie mierzmy życia rzeczywistego ideałami, które w nas żyją; nie zaczynajmy tej próżnej walki, w której zwyciężeni być musimy. Marja zamknęła za sobą wrota raju i zaparła niemi drogę złocistym fantazjom. Żyją one i żyć będą w duszy, ale na świat nie wynijdą. Bądźcie zdrowe sny mojej młodości, wróćcie we mnie. Surowe życie, spełnienie obowiązków, poświęcenie, ofiary czekają na mnie. Bez ofiar nie ma cnoty.
O! któż wypowie, co się we mnie dzieje!