Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozwolicie mówić z sobą szczerze?
— Właśnie proszę o to.
— Myślisz pan, żem kochał Marję, jak kochają pospolicie młodzi mojego wieku ludzie, szalenie a krótko i płocho. Mylisz się; kochałem ją i kocham, przywiązanie moje jest w całej sile i w całej boleści.
— Więc chciałbyś ją widzieć zapewne?
— Pan dręczysz mnie! — zawołałem z rozpaczą prawie.
— Bynajmniej! Chcę mu ulżyć — zawołał śmiejąc się. — Nie jestem zazdrośny; kochałeś, przekochasz się i zostaniesz naszym przyjacielem.
— Pan więc nie widzisz niebezpieczeństwa?
— Żadnego! Moja żona jest to anioł; pan musisz być uczciwym człowiekiem — dodał — samo jego postępowanie dowodzi tego. Wolę żebyście widywali się; tym sposobem owa zawołana miłość, w którą ja nie bardzo wierzę, prędzej ostygnie.
Spojrzałem mu w oczy i uciekłem. Urzędnik stał w miejscu i śmiał się jakimś niepojętym dla mnie śmiechem. Uciekając od niego wpadłem do pani Emmy zupełnie nie w porę. Było to tylko co po objedzie. Ona czytała książkę u okna; Jasieńko w szerokiem krześle, paląc fajkę, drzemał. Byłem niepotrzebny, alem postrzegł się dopiero wszedłszy.
— Sam widzę — rzekłem — jak nie w porę moja wizyta; ale schroniłem się od człowieka, który mnie gonił, którego uniknąć nie mogę.
Jasieńko witając się obojętnie, milcząco, dał mi do zrozumienia, że mogłem wyśmienicie schronić się w sieni, nie wchodząc do salonu.
— Odpoczywaj pan, nie przeszkadzam — dodałem —