Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

jakim się mógł nazwać, świeciła przecież zdrowiem; niebieskie oczy połyskiwały dowcipem szyderskim.
— Może jużeście się państwo nasycili muzyką — rzekł. — Gdybyś mi pan chciał łaskę uczynić, poszlibyśmy razem na przechadzkę. Jeść i chodzić nie umiem sam jeden. Powrócim do Emmy na herbatę.
Zerwałem się od fortepjanu i wyszliśmy.
Nie mogę wypisać naszej rozmowy; była to dziwna mięszanina gastronomicznych rozpraw, dowcipnych uwag i skeptycznych szyderstw ze wszystkiego. Jasieńko dziwnie był otwarty i dobroduszny.
— Pan jak uważam — mówił — jesteś jeszcze w tym perjodzie młodości, w którym się wierzy we wszystko piękne, szlachetne i z daleka błyszczące; ja w nic nie wierzę, prócz użycia. Staram się pomnożyć liczbę przyjemności życia, to mój cel. Bardzo kocham ludzi, radbym im służyć; ale kosztem siebie i mojego szczęścia, drogoby było. Ofiara potrzebuje zastanowienia wielkiego; bo daremna ofiara jest po prostu głupstwem.
— Ale zawsze heroizmem.
— Heroizm ze trzech stron przytyka do głupstwa, a z czwartej tylko do nieznanej jakiejś dla mnie krainy.
W tym sposobie i ze swego właściwego stanowiska rozwiązywał wszystkie wielkie zagadnienia. Koniec naszej rozmowy był osobliwszy. Spytał mnie z zimną krwią i uśmieszkiem dowcipnym:
— Dawno pan znasz moją żonę?
Odpowiedziałem otwarcie.
— Nieporównana kobieta! — dodał — co za wyrozumiałość, jaka dobroć! Tyle mi wybacza!
— Przywiązanie tłumaczy wszystko... miłość.
— O! tylko nie miłość — przerwał. — Ona mnie lubi,