Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

ale nie kocha; robi co może, nie wymagam więcej. Wiem o kimś, kogo kochała, kogo może kocha jeszcze — dodał — ale nie jestem zazdrośny.
I spojrzał mi w oczy szydersko.
Chciałem go pożegnać. Prawie gwałtem wprowadził mnie z sobą do domu.
— Wiesz pan co — rzekł siadając w krześle — będziemy sobie wzajemnie użyteczni. Ja cię nauczę żyć i używać, ty mnie nauczysz może bez mozołu i pracy, którą się brzydzę, zbliżyć się do przybytku nauki. Chciałbym coś umieć; ale nabywanie mnie zastrasza.
Rozśmiałem się.
— Nie śmiej się pan, to rzecz całkiem serjo. Potrzebaby rozdumać, rozważyć, wyrachować, czy nauka warta pracy i czasu, który jej święcim?
— Ona podnosi człowieka.
— Tak! tak! i odrywa go od żywego świata, w którym jedynie jest na miejscu. Nauka jest martwą.
— Ona owszem obdarza nowem życiem.
— Nie lękaj się pan, nie będę jej uwłaczał, umiem ją cenić. Ale dla mnie wielkiej wagi zagadką jest: nabyć jej bez mozołu.
— To niepodobna. Chciałżebyś dobyć złota, nie kopiąc się w głąb ziemi?
— Wszystkiego chcieć można, ale nie wszystkiego dopiąć podobna. Myślę od dawna nad tem, jakby nabyć nauki nie pracując. Pan mi będziesz pomagał.
— Zupełnie nie pojmuję, jak do tego dojść można.
— Doprawdy? Ja zaś myślę, że to rzecz podobna. Nauka rozproszona kawałkami się znajduje w książkach lekkich; można ją łapać w rozmowie, jak łapią ryby w mętnej wodzie, można się wiele domyśleć, wysnuć