Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze; już nie była ową piętnastoletnią pięknością, której serce do wszystkiego bije.
Piękne, czarne, ogromne jej oczy, osłonione długiemi rzęsy, przyćmione, opasywał prawie niedojrzany ślad łez i cierpienia. Z twarzy spełzł rumieniec, jak owa chmur pozłota, przezroczysta zastąpiła go bladość, pod którą sinemi żyłki grało ostygłe już życie. Usta nie miały tej barwy malinowej dziewiczych warg, która zdaje się uśmiechać do świata, życia i rozkoszy. Wszakże pomimo znużenia i smutku, twarz ta była jeszcze wielkiej piękności; cierpienie nie zniszczyło jej, tylko ją charakterem swym powlekło... Z pod ostygnienia przeglądała zaparta, ale nie zgasła nadzieja i pragnienie... Taką mi się pokazała nieznajoma moja w tem drugiem na nią spojrzeniu.
Po owem „bardzoś pan szczęśliwy“, nastąpiła chwilka milczenia; we mnie tym tęsknym wykrzykiem podbudzone, płomieniło się życie.
— A! — zawołałem — szczęście to nie wyłącznie moje, ale wieku mojego i wszystkich ludzi nawet, co utrzymali się w posiadaniu najdroższego skarbu... młodych uczuć... Młode uczucia są najwłaściwsze młodemu wiekowi; ale nie wyłącznie mu należą. Wielu starców wyniosło ten ogień z sobą w chłodne doliny późniejszych lat; wielu grzeje on do zgonu. Szczęście, które pani mojem nazywasz, nie moje wyłącznie; ma je każdy, kto go potrafi zapragnąć... nie ma, kto w nie nie wierzy tylko. Tu wiara pierwszym dla adepta warunkiem.
Trochę po studencku brzmiała odpowiedź moja; jednak jej nie rozśmieszyła wcale: ciekawie zdawała się słuchać, a gdym skończył, jeszcze (może to przywidzenie) czekała, bym mówił dalej.