Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

nowy nie zatarł w mojem sercu anielskiego oblicza mojej dawnej Marylki. Bałem się zobaczyć ją zmienioną, przeistoczoną do nie poznania.
Spotkałem jej oczy niebieskie i uspokoiłem się; burza osiadła, jakby cudem.
Jej twarz powagę tylko, głębszy smutek i rezygnacji wyraz anielski zyskała; zresztą nic się w niej nie odmieniło. Oczy pływały w mgłach i łzach, usta były blade, lice białe, a płeć stała się przezroczystą prawie. Cierpienie upiękniło ją jeszcze; bo widać było cierpienie ciche, co się nie skarzy, co na zewnątrz się nie objawia, a zwija się w sobie i pożera człowieka. Zdawało mi się że urosła, ale ona schudła tylko.
Urzędnik zawrócił się do pana Wrzoska, a mnie zostawił z żoną. Oboje nic mówić nie mogliśmy, idąc obok siebie, podnieść oczów nie śmieli. Ukradkiem tylko oblałem ją wzrokiem moim; ani wiem czy na mnie spojrzała. Uczuła wreszcie Marja, że głębokie wzruszenie trzeba było dla przyzwoitości pokryć obojętną rozmową dla świadków; zaczęła mnie pytać o moją podróż, o matkę. Odpowiedziałem kilką słowy pomieszanemi.
— Jesteś szczęśliwa? — spytałem po chwili.
Ona nic nie odpowiedziała, łzy kręciły się jej pod powiekami.
— Nie bywaj u nas, — odpowiedziała po chwilce, — proszę cię; nie bywaj. Na co rozdrażniać wspomnieniem serce, kiedy przyszłość nie nasza. Bądźmy obcy sobie.
I znowu milczenie... tylko mój stary z przymuszonym głośnym śmiechem zabawiał urzędnika. Szliśmy tak dość długo ulicą, a męki tego pochodu wypowiedzieć nie potrafię.
Jej twarz mieniła się także z bladej na płomienistą,