rozwinąć tylko umysłowi ze szkodą innych władz, mających wedle teorji popularnej siedlisko w piersiach człowieka. Dzieciństwo upłynęło mu w męczarniach, upokorzeniach, pogardzie, nie miał bowiem matki, a ojciec go nie cierpiał...
Ezop nasz, takeśmy go powszechnie zwali, ze wszystkich towarzyszów młodości najdziwniej był zestarzały przed czasem. Miał ledwie lat dwadzieścia gdyśmy go poznali, a już twarz pomarszczona i blada nie kłamała, malując go nam starcem. Skutkiem chłodu który w nim panował, braku uczucia, braku wiary we wszystko, czego palcem nie dotknął, był już obrzydliwie stary; a starość jego tem dziwniej się wydawała, że tłumaczyła żywym językiem młodości. Uczył się najlepiej z nas wszystkich, miał pamięć zadziwiającą, pracował nieustannie i wyobraziwszy sobie zapewne, że skutkiem ułomności powinien był zostać koniecznie wielkim i uczonym człowiekiem, bez trudów nadzwyczajnych szedł po to, co mu się zdawało przeznaczonem. Samem kalectwem swojem odsunięty od naszych zabaw, w których też najmniej smakował, nie mając w sercu uczucia, coby go zajmowało i czas mu na dumaniach próżnych jadło, nabywał więcej nauki w tygodniu, niż drudzy pracując miesiące. Wyższość zaś swoją umysłową cenił wysoce i nią gruchotał tych, co się ośmielili szydersko mu przypomnieć jego nieszczęśliwą postawę. Czytał wszystko co napadł, uczył się czego tylko mógł, bez wyboru przedmiotu i zastanowienia nad użytecznością praktyczną, jakby mu chodziło tylko o połknienie jak najwięcej, jak najprędzej.