Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

braku stałych posad, co chwila wywracają się teorje i stawią nowe. Nie podobała mu się matematyka dla swej ścisłości; w niej bowiem z końca w koniec jedne się zmieścić nie miało gdzie szyderstwo; gdy tymczasem iluż to komentatorów, ilu filologów, starożytników, filozofów nawet refutować i wyśmiewać było można, tak łatwo jeszcze, tak zwycięsko. On, jak Bayle, szukał wszędzie omyłek, usterków, śmieszności, a tak był szczęśliwy znalezioną w sławnym jakim uczonym niedokładnością, grubym błędem, jak drugi z odkrycia uajwiększej wagi prawdy.
I w życiu prywatnem, którem żył Ezop bardzo mało, taki był właśnie, jak w swym zawodzie naukowym. Świat widział zawsze z jednej tylko strony, czarnej, brudnej, śmiesznej, ułomnej jak on sam; ludzi z najbrzydszego stanowiska realności prozaicznej tłumaczył, postępki kalał, dając im cele najpoczwarniej samolubne. Poznał-li człowieka, szukał zaraz złej strony; dowiadywał się najpilniej o przeszłość, ażeby dobyć rożka zasłony odkrywającej czarne wnętrze; znalazł-li kwiat, obrywał go z liści, badając czy w nim nie było co anormalnego. Kochał się w monstrualności, jak drudzy w ideałach, poszukiwał jej w świecie ducha i ciała. W nauce miał szczególne upodobanie walczyć przeciwko prawidłom, wyszukiwać wyjątki i okazywać, że wszystko jest dziełem jakiegoś przypadku, że nie ma normy i prawa ogólnego na nic. Przekonawszy kogo, szydził z przekonanego nielitościwie. Nie wiem co miał w sercu, to pewna, że uczucie żadne nigdy się w nim nie objawiło, a najmniej religijne. Nie znał on matki i nie miał nikogo, co by za młodu wpoił weń pierwsze zasady wiary; potem nauka nie oparta na posadzie religijnej,