Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

jak zawsze gdy sama przez się działa na człowieka, bez pomocy religji, dopsuła go do reszty. Nauka uczyniła go skeptykiem systematycznym. Wiedział wszystko co można było powiedzieć przeciw wierze, nie słuchając nawet, co za nią rzec można, potrzeby jej ani czuł, ani pojmował.
Duma jego, pomimo tej skłonności do szyderstwa, co zwrócona na siebie, poprawić go była powinna; duma w nim aż do skaczącej w oczy śmieszności posuniętą była; ona jednak wydawała mu się sprawiedliwą, konieczną i całkiem naturalną.
Z jednego siebie tylko nie szydził nigdy, w jednym sobie nic nie widział nad to, co chciał dojrzeć. Z tej więc strony był najkompletniej ślepy.
Powiedzieliśmy już jak Marceli uporczywie we wszystkiem szukał złej strony, a w żadne dobre wierzyć nie chciał. Szczególny traf zbliżył do niego człowieka zupełnie odrębnej i przeciwnej organizacji. Rafael S... stał z nim w jednem mieszkaniu. Często się bardzo trafiało, że okoliczności sprzęgały ludzi najantypatyczniejszych, w tych naszych stancjach akademickich; i dla tego zapewne ciągły niepokój i wrzawa mieszkały pod dachem, który powinien był okrywać spokojną pracę i przyjacielskie młodych, sympatycznych istot stosunki. Na stancji, gdzie w oddzielnej tarcicami przeforsztowanej od większego pokoju izdebce stał Marceli, znajdował się tylko co ze szkół przybyły, młodziutki, wdzięczny jak dzieweczka, skromny jeszcze i rumieniący się co chwila Rafael.
Miał on zaledwie lat ośmnaście i doprawdy podobniejszy był do kobiety, niż do akademika, miał nawet coś w wejrzeniu, w uśmiechu, w obyczajach. Niebieskie