Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

z nim w rozmowę i wysypawszy przed nim wszystkie swej mozolnej uczoności skarby, postrzegł, że chociaż Rafael połowy tego co on nie umiał, o wszystkiem jednak lepiej i zdrowiej, a nadewszystko łatwiej od niego sądził. Usiłując napróżno zdumieć nauką swoją przybyłego, rozgniewał się w końcu, znajdując go nieporuszonym, nie dziwiącym się niczemu i zimnym na te uczone figle, które tyle drugich zadziwiały. Ezop odszedł prawie gniewny, niemal zazdrosny. Rafael wcale nie tryumfował. Od pierwszej chwili uczuł on jakąś litość dla biednego garbuska, który pomimo swej wyższości umysłowej, nie miał przyjaciół i wydał mu się nieszczęśliwym.
— Biedny chłopiec! — zawołał, gdy się za Ezopem drzwi jego izdebki zamknęły.
— Biedny! — odparł Adam — zgadłeś! Nie życzę ci wcale z tem odkryciem się popisywać i użalać nad nim. Nic go bardziej nad litość nie gniewa.
— Dla czegoż?
— Zapewne dla tego — odrzekł inny — że Marceli czuje się wynagrodzony rozumem za ułomność ciała i wcale biednym się nie czuje.
— Raczej dla tego — rzekł ktoś drugi — że czując swą nędzę, z dumy do niej przyznać się nie chce.
Kilka chwil tylko mówiliśmy tak o Ezopie, który już w swojej izdebce mruczał coś czytając po łacinie. Łaciński język i literatura z grecką i hebrajską, stanowiły jego najulubieńsze zajęcie. Izdebka, w której odłączony od wszystkich, umyślnie ją sobie obrawszy, mieszkał, ciasna, brudna, ciemna, miała tylko za sobą, że w niej mógł być gdy chciał całkiem sam jeden. Nikt do niej nie wchodził, nikt mu nie przeszkadzał. Jedną jej prawie całą ścianę zajmowało łóżko kulawe, pokryte