Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

młodzi, obojętni; dom słychać zgnilizną i zbutwieniem; wszystko dziczeje, chyli się, kruszy, rozpada.
A gdy przypomnę, żem marzył o szczęściu, żem tu dawniej mieścił u boku Marję; o! głowa mi się zawraca. Egoista! nad sobą tylko i zawsze nad sobą płaczę; a tylu jest nieszczęśliwszych!!





26. Maja.

W tym braku węzłów i stosunków, który mi się tak boleśnie czuć daje, każda nić co mię z czemkolwiek jeszcze łączy, jest drogą.
Po długiej pielgrzymce powitałem Cesię daleko czulej, daleko bardziej wzruszony niżelim się mógł spodziewać. W spokojnej prozaicznej egzystencji czas zdaje się tracić swoje prawa, i nieznacznie, powolnie tylko daje czuć władzę swoją.
Kiedy we mnie i koło mnie tyle odmian, tyle klęsk, tu nic się prawie nie zmieniło. Podkomorzy posunął się trochę. Cesia straciła barwę świeżości dawniejszą; krajczyna całkowicie ogłuchła i zarzuciła jaskrawe wstążki czepeczków dawniejszych, chodzi w aksamitnem staroświeckiem haftowanem czółku; topole porosły, budowy poczerniały, dom się ukrył w gęstsze krzewy, nic więcej. Ale ten sam tu spokój, porządek, ład i... jak też to nazwać? Szczęście? Za wiele! na to nie ma wyrazu w języku.
Kiedym zajechał przed ganek, nikt nie wyszedł mnie przywitać; bo nikt ani się mnie domyśleć, ani poznać nie mógł. Wszedłem do pustego salonu, prawdziwego gościnnego pokoju, pokoju od gości, jak go na wsi zowią. Nikogo. W chwilkę potem, żywo nadbiegła Cesia.