Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

ożenić się i jeść swój kawałek chleba, panu Bogu zań dziękując. No! ale powiedz naprzód jakże mi się masz?
— Jak widzicie! ni źle, ni dobrze.
— O! o! to coś po mojemu odpowiadasz! Młodemu się to nie godzi. Ot... ja... siadłem makiem w krześle i gdyby nie ta poczciwa Cesia, niech jej Bóg szczęściem płaci, kochane dziecko.
Cesia się zarumieniła i ucałowana przez ojca wybiegła, aby ukryć pomięszanie; podkomorzy wskazując na drzwi mówił dalej.
— Skarb panie, dziewczyna! skarb, jak pana mego kocham.
— Widzę i czuję to.
— Poświęcenie bez granic. Czas by już przecie aby o sobie pomyślała; ale com jej uczciwych, statecznych i co się zowie do ludzi konkurentów dobierał, nikogo nie chce. Rozumiem! Nie chce mnie osierocić, niech jej Bóg płaci, choć czas jej i o sobie pomyśleć. Ale uparta!
— Mało ojców może się tak poskarżyć!
— Mało?... nikt! — z zapałem przerwał stary, — nie ma i nie będzie takiej kobiety drugiej. Bez wady, bez żółci, a pracowita, a wylana dla wszystkich; słów nie ma na opisanie.
Długo jeszcze stary, choć wiedział że się to opisać nie daje, starał się mi wystawić swoją Cesię czem była dla niego. Zakończył życzeniem.
— Cały mój niepokój, cała moja troska, żeby się to komu poczciwemu dostało, coby jej mój dług spłacił!
I westchnął sparłszy się na stole.
Myślałem, że to wzruszenie zatrze w pamięci jego dawny niepokój o nowiny polityczne. Ale nie! Jesteśmy