czem uwiadomić. Cesia bała się mówić mi o matce, ja także nie chciałem wspominać jej, bo wiem ile i ona łez po niej wylała.
— Widzisz Julku, — odezwała się weselej, — gdyśmy nad kanałem olchami ocienionym stanęli, widzisz żem dotrzymała mojego słowa. Pamiętasz, żegnając cię mówiłam, — zastaniesz mnie jakeś porzucił. Prorokowałeś inaczej, ale się nie ziściło proroctwo.
— Jesteś wzorem córek, kuzyneczko, — odpowiedziałem.
Ona spuściła głowę i przerwała mi smutnie.
— Jednego też mam ojca, co mnie prawdziwie kocha.
I łzy zamgliły jej oczy.
— Któżby cię nie szanował, nie kochał! — odparłem roztargniony. — Przynajmniej na liczbę kochających poskarzyć się nie możesz.
— O! takie kochanie! — odpowiedziała.
— A Artur?
— Słyszałeś o nim? — spytała rumieniąc się.
— Mamże ci powiedzieć szczerze?
— Szczerze, moja Cesiu, jesteśmy jak brat i siostra, nieprawdaż?
Zarumieniła się znowu i podała mi rękę drżącą.
— Powiem więc szczerze. Artur dokazywał wiele, może prawdziwie mnie kochał, nie mogę przypuścić takiego udawania; ale mój Julku, nie wiem czemu, ja nigdy w to przywiązanie nie wierzyłam.
— Dla czegoż?
— Ja mam sobie chłopski rozum, braciszku, i jakieś serce, co mi szepce do niego, czemu mam wierzyć, a czemu nie ufać. Twój Artur z całym zapałem swoim zdawał mi się fałszywym. Ot tak! sama nie wiem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.