Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

czemu? Patrzałam na niego, jakbym patrzała na aktora w teatrze.
Uśmiechnąłem się; serce jej proste dobrze jej doradziło.
— A inni? — spytałem.
— Inni?... kochali mój posag. Wszak był i książe co się o mnie starał, z tych długich, długich bladych książąt co to wszędzie posagów szukają, alem mu powiedziała że księżną być nie mogę, że musiałby się za mnie nadto często wstydzić. Jam sobie prosta szlachcianeczka.
— Ależ tak zawsze nie będzie?
Zamyśliła się...
— Któż to wie? — rzekła cicho, spoglądając w niebo dalekie, któż to wie? A po chwilce zwróciła się do mnie i biorąc za rękę. Zostaniesz z nami Julku? — spytała, nieprawdaż?
— Któż to wie? — odpowiedziałem z kolei, uśmiechając się, — na com ja wam potrzebny?
— Niedobry! — zawołała, — zawsze niedowiarek; powiedziałby kto, że go nie kochamy! Tobie tam musi być nudno, w pustym domku, tęskno, nieprawda? Czemubyś nie pomieszkał trochę u nas? Papa byłby ci tak rad! pomyśl!
— Potrzebuję samotności, — odpowiedziałem; — ale moja Cesiu, będziecie mnie mieli aż nadto często!
— Nadto! o! to być nie może. Powiedz mi co robisz w domu? — spytała gdyśmy się zawrócili ku domowi ulicą.
— Na co ci ta ciekawość?
— Byłożby to nieprzyzwoitością?