Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

u podkomorzego otworzyły się okna i głośno wymawiany pacierz dawał się słyszeć.
Dumałem... Boże, Boże! wszędzie więc gdzie jest żywsze życie, gdzie życie wrzące, gdzie myśl bujniejsza, tam za nią, z nią zniszczenie, zmiany; wszędzie gdzie powolniej krew i idee krążą, spokój i ta szczęśliwość? Więc potężniejsi z nas, paść muszą trawieni gorączką, zabici losami; a ci prości, wszystkie burze przetrwają nie czując, bez zmiany? Dałżeś mi Panie w zamian za myśl wielką, spokój wielki, spokój do zazdrości?
Nie wiem jak począłem prawie zazdrościć im czego? pokoju, w którymbym nie wyżył może.
Kto wie, idąc takiem życiem po powierzchni gładkiej, myślą bym moją rył przepaście pod nogami! Nie! nie! nie ma na świecie szczęścia, ale pojmuję teraz raj, stracony przez owoc wiadomości. Owoc wiadomości jest niszczycielem szczęścia. Błogosławieni ubodzy na duchu a! i tam i tutaj!
O jak fatalny dar ten rozum którym się chlubim, przezeń tracim nieomylny instynkt, a nim niemylnie kierować się nie umiemy; przezeń dopatrujemy się ułomności i niedoskonałości naszej i smak do życia tracim; przezeń myśmy wygnańce z niebios, wygnańce wzdychający za ojczyzną, a zawsze pozyskania jej niepewni. Rozum, wielki dar a fatalny! Biada niespokojnym, biada! Myśl nasza wyżej sięga, abyśmy Ikarem upadli z niebios obciążeni ciałem.
Tak myślałem wpatrując się w spokojne życie tego domu, życie materjalne a przecież czyste, poziome, ciche, prozaiczne a nie brudne i tonąłem w rozważaniu odcieni, jakie przybiera dusza nieśmiertelna, wlana