Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

Majątki puściłem dzierżawą uczciwemu człowiekowi, jestem swobodny, czasem ci jaką czarnę chwilę rozerwę. Ale jak ci się da Bóg ożenić (bo taki mam nadzieję, jeśli imość pani Kostecka pozwoli, kołysać wacine wnuki na kolanach), to sobie pójdę precz. Wówczas wezmę gdzie w sąsiedztwie folwareczek i...
— O! to dalekie projekta! — rzekłem. — A tymczasem bądź jak w domu. Niepróżne to są słowa. Wybierz mieszkanie, urządź jak ci się podoba. W końcu ogrodu, nad rzeką jest domek.
— Albo go nie znam! mieszkałem ci w nim i zapisuję tam kwaterę. Będziemy razem a sami i swobodni. Ot i dobrze! Ale waruję wszystko swoje, aż do kuchni.
— Chcesz mnie upokorzyć?
— Daj mi pokój. To moja fantazja. Muszę gotować dla siebie i dla psów, bośmy wymyślni, a nie lubim być ciężarem nikomu. Dasz mi znać gdy zechcesz być u mnie na objedzie.
Cały wieczór zszedł na rozmowie o przeszłości; rozstaliśmy się późno w noc. Otóż nowa i niespodziana pociecha. Już nie jestem tak bardzo sam na świecie.





1. Czerwca.

Wczoraj byliśmy razem u podkomorzego. Wrzosek i on, starzy znajomi; to też za pierwszem zetknięciem, zagawędzili się aż do utraty przytomności, nikt z nich na mnie nawet uważać nie chciał. Podkomorzy częstował starem winem, którego sam tylko maleńki kieliszeczek wypić może. Przysłuchiwałem się długo ich ciekawym przypomnieniom ostatniego panowania; gdyby który z nich po trochu spisał co widział i słyszał,