Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

w kieszeniach i postacią, jaką spotykając się z obcymi zwykł przybierać, wtoczył się do pokoju. Zaprezentowanemu znowu, prezydent nie raczył podać ręki. Oczywiście wziął go za rezydenta domowego.
Byliśmy wszyscy jak na szpilkach; jeden tylko podkomorzy całkiem swobodny i pan siebie. Prezes rozpowiadał nowiny gubernjalnego miasta, hrabia treść gazet zagranicznych (bo go widać uprzedzono o politykomanji przyszłego teścia). Wrzosek siedział cicho i czmychał ze złego humoru, ja milczałem także.
Gospodarz sadził się na nadzwyczajne grzeczności dla przybyłych; widać było na ich twarzach wstępującą nadzieję. Prezes dawał wyraźnie znaki hrabiemu, jakby mówił:
— A co? alboż nie prawda? nie takżem obiecywał?
Przyszło do oświadczeń, uścisków i rozczulenia staropolskiego.
— Wina! — zawołał podkomorzy. — Niechże wypiję zdrowie szanownych gości moich!
Wrzosek, który, jak widać, nie wiedział o tem co między nami zaszło, a nie pojmował wielkiej radości i uniesień podkomorzego, tłumacząc je sobie całkiem inaczej, wparł ręce w boki, usta zaciął i bił nogą o nogę, poglądając na kutasy od butów.
Podano tacę i wiwatowe kielichy.
— Zdrowie prezesa!
Pijemy wszyscy.
— Zdrowie hrabiego!
Pijemy znowu. Wrzosek niechętnie i wzruszając ramionami
— A teraz — dodał podkomorzy — pozwolicie mi panowie wypić przyszłego zięcia mego.