Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

Na Boga, więcej to, niżem się mógł kiedy spodziewać, i strach mnie przejmuje. Nie jest-że to marzenie, złudzenie; nie przyjdzież znowu co rozbić nadzieje?
Dla czegoż dotąd, do ostatka nie domyślałem się przywiązania Cesi? Ona biedna zmuszona była z niem się taić, kryć je i czekać.
Byłem więc jej przeznaczony?
Wielki, tajemniczy wyraz: przeznaczenie! Cała starożytność w nie wierzyła, cały Wschód na niem stoi. W niedostatku lepszej wiary, wiara w przeznaczenie uspokaja i zbroi. Ale jak bezsilny to dogmat przy naszej woli swobodnej człowieka!
Poczciwy Wrzosek wywołuje mnie do ogrodu, którym się zajął; widzę siekiery przygotowane, drżę o moje drzewa, które tak kocham.





17. Sierpnia.

Zasnąć nie mogę, siadam pisać, chociaż doprawdy dziennik mój od dawna stał się nieużytecznym. Co weń wpisać? Chyba po staremu, dyspozycje wydane włodarzowi, urodzone źrebię i sprzedaną pszenicę lub wełnę. Na wsi jednostajne ciągle towarzystwo, brak nowych zatrudnień, cóż pisać? I w duszy jedno ciągle; jeśli jej coś wielkiego, strasznego nie zamąci, płynie po niej czas przezroczystym strnmieniem.
Cesia zawsze taż sama, ja co dzień więcej ją cenię. Nie zrozumiemy się wprawdzie nigdy może; ale dwóch dusz braterskich, nastrojonych na jedną nutę, tak mało! kocham ją, ale kocham miłością spokojną, chłodną, czystą, jak ona mnie. Kiedy czasem wyrwie mi się wyraz z głębi serca, pyta mnie ciekawa, pyta i długo