Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

tłumaczyć go jej muszę! Cóż, gdy wytłumaczony, wydaje się jej śmiesznym! Sztuka jest dla niej zagadką, poezja zabawką, a książka zabiciem chwili, której już inaczej użyć nie można.
Moja egzaltacja ją rozśmiesza. Nazywa mnie często dziecięciem i prawie lituje się nademną. Daleko, daleko stoimy od siebie, a przecież ja ją kocham więcej niż którąkolwiek kobietę w świecie. Kocham ją i miło mi gdy jej spokojny, dźwięczny głos słyszę i ciężko rozstać się z nią i boleśnieby było teraz być od niej oderwanym.
Dziwne postacie zaludniać poczynają dom podkomorzego od niejakiego czasu; są to krewni nasi, których po większej części nie znałem, mający dopomódz Cesi do przygotowań weselnych. Zajmujące mogą być studja. Codziennie oczekują pani Izy, ale jej dotąd nie ma. Ciekawy jestem; tyle o doskonałościach słyszałem, tyle mi ją wychwalano. Tymczasem pocieszam się przybyłymi. O! gdybym doprawdy pisał dla ludzi nie dla siebie tylko, mógłbym wyborny zrobić obrazek. Ale dla siebie, czy warto? Zachowam go i tak w pamięci.





18. Sierpnia.

Otoż przybyła wreszcie zawołana doskonałość, owa pani Iza: widziałem ją dziś, ale osądzić nie umiem. Są ludzie, których poznasz z wejrzenia; są drudzy, którym się długo, długo przypatrywać potrzeba, aż rysy charakterystyczne postrzeżem. Jeden dowcipny, a kilku mniej dowcipnych podróżnych piszą, że loże watykańskie Rafaela na pierwszy rzut oka nie wydają się pięknemi. Trzeba się w nie wpatrzeć, rozmiłować w nich, aby