Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

przerażeni; wiatr łamał drzewa w ogrodzie, trząsł oknami i ryczał w kominach; piorun padał po piorunie, błyskawice rozświecały swem bladem światłem oblaną potokami ulewnego deszczu ziemię. Podkomorzy odmawiał spokojnie modlitwę w czasie burzy i cztery Ewangelje. Iza stanęła w oknie i milcząc poglądała chciwie na ten majestatyczny, straszliwy obraz; nie zlękniona zdawała się owszem napawać.
Spytałem jej, czy się nie boi?
— Czy się nie boję? — odpowiedziała mi z uśmiechem smutnym. — A czegożbym się bać miała, utraty życia? Jestżem komu na co potrzebna? Zresztą śmierć niestraszna mi wcale. Lubię burzę! Jest to walka sił, niszcząca chwilę, a ożywiająca w przyszłości, jak wszelka walka i bój. Studjuję ją jako artysta; ciekawię się na nią jak dziecię.
Cesia z różańcem i świętościami wydała mi się daleko bardziej kobietą. Biedna moja Cesia coraz dziwniejszego wstrętu nabiera ku Izie, którą sądzi bezbożną, której zrozumieć zupełnie nie może.
One dwie stanowią najzupełniejszą antithezę. Jedna całem sercem wierząca, spokojna na duszy, chłodna a dobra; druga niecierpliwie rwąca się przeciw wszystkim tajemnicom, niepodległa w zdaniach i usiłująca dojść, wytłumaczyć rzecz każdą. Tamtej wystarcza modlitwa, wiara, praca; tej nie dość nauki, rozumowania i badań. Iza urodziła się na mężczyznę, Cesia na kobietę i matkę.
Zaledwie niebo cokolwiek się wyjaśniać zaczęło i gwałtowność burzy ucichła, jeszcze błyskawice przelatywały widnokrąg a grom grzmiał w oddaleniu, gdy Iza