pokój wywołuje we mnie. Jutro jedziemy do Jedlina; kilka dni jeszcze, może więcej, potrzeba przetrwać w tym wirze muzyki, tańca, pijatyki i tłumu, który mnie męczy. Potem zaczną się ceremonjalne odwiedziny w sąsiedztwie, w których ma nam towarzyszyć Iza.
Daleko rozumniej postępują sobie we Francji i Anglji, dozwalając państwu młodym wyrwać się zaraz po ślubie i ujechać w świat, ukryć się od oczów, dopóki ich małżeństwo trochę nie zestarzeje. Wszystko starzeje się tak prędko; o wszystkiem tak łatwo zapominają ludzie. U nas dawniej wystawiano państwa młodych na ognistą próbę wejrzeń obojętnych ludzi, którzy szli aż do łożnicy i kalali wzrokiem poświęcone przez kapłana łoża małżonków. Prawda, że wówczas nie było namiętności w tem wszystkiem, był obowiązek tylko.
Jakkolwiek bądź, wolałbym sam na sam z Cesią oddalić się gdzieś i chwilę spokojnie przesiedzieć nie postrzeżony.
Iza prawie ciągle chora i smutna; Wrzosek jakby z nią sympatyzował, smutny i także chory, jeden podkomorzy wesół i szczęśliwy. A! zapomniałem o nas dwojgu.
Czemuż nie ma tu już ciebie, droga matko moja, abyś mi pobłogosławiła na progu tego domu. A! ja tak potrzebuję twojego z niebios błogosławieństwa na nieodgadnioną przyszłość. Łzy mi się zakręciły w oczach gdy we drzwiach nie było ciebie, abyś klucze nowej gospodyni podała. Cień twój stał tylko, ciągle byłaś mi