na wielką skalę, tak jak przyjemności towarzyskie redukują się pijatyką i śmiesznemi balikami w zapusty.
To życie, pomimo książek, pomimo potworzonych celów w niem, zabija mnie. Gdzie się obrócę, ocieram się o ludzi, z którymi rozumieć się niepodobna, sympatyzować nie umiem. W początkach to tylko niecierpliwi, na końcu ogłupia, a trzeba się zaszyć w siebie i żyć sobą. Kończymy jak jedwabnik, co obwinąwszy się przędzą własną, zamiera w niej.
Iza wczoraj do nas przyjechała.
Wszystko uśpione i pracowicie w mem sercu spowinięte, ukołysane, rozbudzać się zaczyna. Oboje podobno wielceśmy się zmienili.
W pierwszej chwili objęliśmy się ciekawym wzrokiem, jakby szukając na sobie śladów przeżytych lat. Ona straciła wdzięk pierwszej młodości, świeżość prawie dziewiczą, z którąm ją pierwszy raz widział; ale zyskała na powadze i wyrazie siły. Widzę, że jest całkiem panią siebie. Ja? nie wiem jak mnie zmienionym znalazła, czuję tylko, że zmienionym. Wieczorem wyjechaliśmy z Cesią, Izą i jednym z sąsiadów do pasieki na podwieczorek.
Na chwilkę oddaliliśmy się od towarzystwa. Iza wpatrywała się we mnie uważnie.
— Powiedz mi — rzekła — jesteś szczęśliwy?
— O ile nim być można — odpowiedziałem — bo wiesz, że w szczęście jak ty nie wierzę.
— Ani ja, mój przyjacielu; ale jak mnie, nie cięży ci życie! Jestem sama, okropnie sama. Szukałam rozrywki, zapomnienia w sztuce, nauce, towarzystwach, podróży; próżno. Człowiek potrzebuje się związać silniejszemi węzły z towarzyszami pielgrzymki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/305
Ta strona została uwierzytelniona.