Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

gawędkę. Możecie miarkować, jaka była wrzawa, hałas, ile szczerego śmiechu i wesołości.
Zaczęło się od lekcji i profesorów, a każdy wedle wydziału, do którego należał, swoich chwalił lub przeklinał. Rzadki jednak co złego o nauczycielu wyrzekł, większość kocha ich i słabości nawet tak łatwo łapać się dające, pobłażaniem szacunku okrywa. Anegdotki o życiu prywatnem, o żonach profesorów, o zwyczajach ich, o śmiesznostkach, powtarzano po raz tysiączny. Każdy tam swój grosz dorzucić musiał. Układano się o korepetycje, o pożyczanie spisanych lekcyj i książek. Cieszyłem się widząc, ile już samo nabywanie nauki ożywiało nas wszystkich. Walka ze spotykanemi trudnościami wywoływa siły; biedacy tylko na umyśle chorzy, podupadli na odwadze, szukają sposobów jak najłatwiejszego wyuczenia się na pamięć tego, co przyswoić sobie należy.
Ludwik przez cały czas leżał na łóżku z nogami na poręczu i w milczeniu fajkę palił.
— Co ci tam u licha — zapytał Adam zbliżając się — milczysz jak mruk? Czy dajesz nam przez to do zrozumienia, abyśmy sobie poszli.
— Gdybym miał tę myśl, niechybniebym wam ją objawił bez ceremonji; ale widzisz sam, że jestem nie w sztosie.
— Nie masz pieniędzy?
— To najmniejsza, nie mam ich nigdy.
— Zakochałeś się?
— Jestem zakochany zawsze.
— Zgrałeś się?
— Nie gram na kredyt.
— Cisną cię dłużnicy... Szewel za surdut nowy, Opitz