Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

ponoszą; oglądają się dopiero, gdy postradali, co się już odzyskać nie może.
Późno w noc rozeszliśmy się rozmaitemi myślami targani, każdy w swoją stronę. Ulice miasta oświecał księżyc w pełni. Cisza na nich panowała; wracałem powoli do mojej izdebki z Ludwikiem, który mnie przeprowadzał, dla użycia świeżego powietrza... Zdziwiło mnie światło, które błyszczało w moich oknach i dźwięk fortepianu, dochodzący wcześnie naszych uszu. Pospieszyliśmy... poznałem po grze mistrzowskiej Wiktora Każyńskiego... On to zaszedł do mnie i bez myśli zasiadłszy do fortepianu, zapomniał gdzie był, co robił, grając już od dwóch godzin zapamiętale!
Ani nas postrzegł, jakeśmy weszli i słuchać zasiedli, tak był zajęty myślą, którą rozwijał, przeinaczał, przetwarzał, z kolei rozkazując jej płakać i śmiać się, boleć i radować.
Myśl to była z Mozartowskiego „Don-Juana“. Porzucił ją nareszcie, ręce mu zwisły, głowa spadła, głęboko się zamyślił.
— Dobry wieczór — odezwałem się.
— A! ty tu! — zawołał. — Gdzieżeś był?
— U Ludwika.
Brał za czapkę, chcieliśmy go zatrzymać.
— Nie mogę, nie moge, dobranoc.
Widać cały był w swej myśli muzycznej i uciekł z nią co prędzej, aby jej nie stracić.
Wiktor jest prawdziwym artystą, namiętnym, ognistym... Ale co znaczy artysta u nas? Skazany na układanie kontradansów i dorabianie melodij do piosnek śpiewanych na teatrze, schnie w Wilnie nieuznany, a raczej zapoznany. Biedny chłopiec... Wierzę przecie, że prędzej,