Marylka postrzegła pochlebne łzy staruszka i przerwała na trzeciej strofie, czegom szczerze żałował. Wrzosek aby ukryć pomieszanie, począł żartować naprzód ze mnie, potem ze wszystkich; jednemu tylko urzędnikowi nic się nie dostało.
Zacząłem znowu o muzyce, i uważałem że rada była, bo ją to od nienawistnego podobno pretendenta uwalniało, który pomimo chęci, nic tu o czakanie dołożyć nie mógł. W końcu dopiero dodał:
— Są sztuki wyśmienite na czakan i fortepian.
— Ja czakana nie lubię — odparła żywo nielitościwa dziewczynka.
— A przecież to miły i romansowy instrument.
— Właśnie dla tego, że ma takie pretensje, jeszcze żywiej szepnęła Marylka.
Urzędnik odszedł powoli, ale z przyzwoitą powagą, jak człowiek pewien siebie, który na rodziców rachuje i omylić się nie może... zostaliśmy sami przy fortepianie. Nie napiszę ci matuniu, co tam były za mowy, wyszedłem zachwycony, przejęty, rozpoetyzowany, powiem lepiej rozkochany.
— Już kiedy masz koniecznie głupstwo robić, róbże o ile możności najmniej niebezpieczne, — rzekł wychodząc Wrzosek. — Wolę żebyś się kochał w Marylce, która tak zestarzeje i zbrzydnie ci jak inna, niż w jenerałowej. To szatan wcielony. Mówią, że miłość broni młodych od rozpusty, kochaj więc, cóż robić, niech cię djabli biorą!
— Ale — dorzucił po chwilce — nie powiesz żem cię nie ostrzegał. Ze wszystkich namiętności ludzkich, to najniebezpieczniejsza dla młodego. On widzi, czego nie ma; spodziewa się, czego mieć nie może. Jego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.