i Marylce i szczęściu oddać musimy; gdy nieprzewidziane wypadki, interesa, ta kuchnia życia, zabiorą znowu swoje. W najbardziej zajmującem miejscu tej księgi, która się życiem zowie, śmierć przyjdzie... Tak, ale ona nam da nieśmiertelność, wiedzę i szczęście, uspokojenie na wieki!
Musiałem przecie odnieść pożyczoną symfonję heroiczną... poszedłem bez bicia serca i niepokoju, bo obraz Marylki mi towarzyszył; szła ze mną niepojęta kobiety historja, świeżo jeszcze słyszana z ust Wrzoska.
Zaczynało szarzeć na dworze, wiedziałem że jenerałowa była w domu. Po woskowanych wschodach dostałem się na pierwsze piętro... Wazony kwiatów zasłaniały wejście salonu... Służący w ciemnej liberji wprowadziwszy mnie, poszedł oznajmić. Długą chwilę czekałem i miałem czas przypatrzeć się miejscowości; któż nie wie, że ona najlepiej może maluje człowieka, że ją człek na swój obraz i podobieństwo tworzy? Przyciemniony firankami jedwabnemi pokój, do którego wszedłem, oddychał smutnem milczeniem. Wszystko w nim było przyćmione, barw niepewnych, bez blasku. Ciężkie trochę starych form mahoniowe meble stały w porządku dokoła, angielski fortepjan kąt jeden zajmował, przy nim etażerka założona nutami. Wazony kamelji, datury, fuksji, rododendrów cisnęły się do okien i balkonu. Na stole kilka książek religijnej powiększej części treści, jak uważałem z tytułów; krośna z poczętą robotą na boku. Na półkach mało tych fraszek, któremi zwykle ubierają