jak najszczęśliwsze życie, jeszcze się kończy niezaspokojonem żądaniem.
— Jest to najpiękniejszy dowód duchowości człowieka — dodałem. — Zwierze tylko kończy swój zawód na ziemi, i nic nad to, co tu znajduje, nie pragnie; człowiek ani myśli swych całych wyrazić, ani się życiem zaspokoić nie może, bo ma duszę, bo jest nieśmiertelny. Gdyby tu był nasz cel, tu byśmy uspokojenie znaleźli.
— Pocieszający to i nieraz już wywoływany dowód — przerwała mi — ale to niezaspokojenie każe rozpaczać o sobie. Możnaż cokolwiek przedsiębrać, możnaż jakąkolwiek zachować nadzieję, pamiętając o tem, że nic się nie spełnia dla nas na tej ziemi?
— Dla czegoż nie? Są przecież chwile całkowitego uszczęśliwienia, są błyskawice, w których poeta całą duszę, muzyk całe swe czucie przelewa.
— Chwile! błyskawice!
— I życie samo jest chwilą.
— Tak, prawda — dorzuciła — wszystko przechodzi i my przechodzim jak zwiędłe trawy, wedle słów psalmu. Ale możnaż, pytam pana, być z tą myślą szczęśliwym?
— Z tą myślą i drugą podpierającą ją myślą innego życia, wieczności.
— A jeśli wieczność ma być karą?
— Karą!? za co!
— Za życie tutejsze. — I westchnęła spuszczając głowę na piersi. — Któż powie, że czysty jest i niewinny? komuż mimowolnie występki nie ciężą na sumieniu? Milczeliśmy oboje; ona tarła chustkę w ręku. Służący wniósł lampę do salonu, a z lampą razem weszła z ukłonem staruszka, siadła u stolika i poczęła pończochę, ledwie na nas spojrzawszy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.