wysypaną ciżbą różnobarwną, oświeconego księżycem, który z zaciemniających wież kościelnych na czystem niebie się podnosił, miał w sobie coś uroczego. Wszystkie rysy ostre, wszystkie sprzeczności przy blasku słonecznym tak dotykalnie rażące, znikały teraz.
Poszedłem na bulwar, ale na pół drogi spotkałem rodziców Marylki z nią i panem urzędnikiem. Wrzosek towarzyszył im zamyślony, posępny, po przywitaniu włączyłem się do ich towarzystwa. Stary dostrzegł, że miałem z sobą nuty jakieś, domyślił się widać wszystkiego, bo mi szepnął:
— Byłeś u jenerałowej?
— Byłem.
Ruszył ramionami. Szliśmy dalej powoli po nad Wilją. Co chwila mijaliśmy się ze znajomymi, krzyżowali z przechadzającymi i urywki rozmów przelatywały nam mimo uszu. Marylka była wesoła, pomimo przytomności sztywnego urzędnika... Z początku szliśmy dalej od siebie, ale w końcu los nas połączył, podobno z pomocą starego Wrzoska, któremu chodzić musiało o to, abym co prędzej wrażenie mojej bytności u Emmy zatarł drugiem żywszem. Po rozmaitych więc przemianach sąsiedztwa, które przy rozmijaniu miało miejsce, Wrzosek pozostał od brzegu przy niej, i za pierwszą zręcznością usunął się w tył, chwytając regenta. Urzędnik przez grzeczność musiał towarzyszyć matce, jam został w parze z Marylką. Jakby dla sprzeczności z tamtą kobietą, była trzpiotowato wesoła; unosił ją widok naszej pięknej rzeki i tych gór w ruinach nad jej brzegami zwieszonych, i tego różnobarwnego tłumu. Nieznacznie wpadliśmy w żartobliwe przycinki, od których najczęściej zaczynają się czulsze rozmowy młodych. Widząc mnie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.