Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zostanęż bez odpowiedzi?
— Gdybyś pan szukał, znalazłbyś sam może to, na co mu poradzić nie mogę.
— Przecież... Wszak chcę tylko zdaleka czasem napoić się widokiem tej którą pani opisałem, wszakże w tem nie ma nic złego?
— Chodzim zwykle na mszę ranną o ósmej do Augustjanów — odpowiedziała widocznie pomieszana. — Pan zapewne tak często na mszy nie bywasz.
— Uczynisz mnie pani nabożniejszym.
Znowu oddaliliśmy się trochę od rodziców.
Marylka dodała:
— Źle to z mojej strony, żem panu o tem powiedziała... Nie godzi się z taką myślą chodzić do świętego miejsca. Nie przychodź pan proszę, będę to miała na sumieniu... Bardzo, bardzo proszę o to. Wszak widzieć możesz kiedy zechcesz? wszak dom moich rodziców otwarty? Nieprawdaż? co za piękny widok na lewo? — przerwała zwracając rozmowę. — Z naszego belwederu nie wiele widać, przecież siadywać tam lubię. Ulica pusta, zdaje mi się żem na wsi, a ja tak wieś lubię.
— Byłaś pani kiedy na wsi?
— Kilka miesięcy raz w życiu! O! ślicznych kilka miesięcy, które mi nigdy z pamięci nie wyjdą. Śliczna wieś! wolałabym ją nad miasto nasze, choć je kocham bardzo, bom się w niem urodziła. Ale na wsi tyle swobody, tyle wdzięcznych widoków, drzew, kwiatów, łąk, wody... O! mój Boże, jakżebym chciała mieszkać kiedy na wsi... w takim maleńkim białym domeczku, nad brzegiem szumiącej jak Wilja rzeki, pod cieniem starych lip.
— Sama jedna?