Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale oko dziewicy ledwie go przegląda; ono widzi tylko spokojne zacisze i domowe swe szczęście i obowiązki, którym bije samotne serce.
W jej oczach postrzeżesz już że myśleć poczęła, że życie codzień pojmuje lepiej, że się gotuje do niego. Ta chwila jest jakby jej modlitwą do Boga o przyszłość. Straciła całkiem swą żartobliwą płochość, swą wesołość dziecka, oczy nie latają jak przedtem, ale spojrzenie jej do głębi przeszywa mnie. Czemuż tak często smutna? czy mnie nie wierzy?
A kiedy ukradkiem pocznę jej malować szczęście, jasną przyszłość, to potrząsa głową z niedowierzaniem, z wątpliwością, jakby rzec chciała: nie tak będzie... Czemużby nie tak być miało? Wszak tak być musi. Nigdy mi jeszcze nie powiedziała że mnie kocha. Mogę zgadywać tylko żem jej nie obojętny, lubi być ze mną razem, szuka sposobu widzenia mnie, czeka nieraz choć deszczyk pruszy wyglądając z belwederu... mimowolne czuję drżenie jej ręki; nieraz łzy widziałem w oczach. Czemuż, gdy się jej usilnie pytam, czy mnie kocha, nigdy odpowiedzi wybłagać nie mogłem; zawsze mnie zbyła milczeniem? Czemu i czemu tak smutna? Chciałem jej dać pierścionek, pierścionek święty dla mnie, bo od ciebie matko pochodzi; byłoby to przyrzeczenie tak wielkie, jakbym je poprzysiągł u ołtarza. Zmięszała się, ale go przyjąć nie chciała.
— Później! — odpowiedziała żywo i odwróciła się, aby ukryć pomięszanie. Chowaj go jak pamiątkę matki i nie oddawaj nikomu.
— Weź go ode mnie.
— Później Juljuszu, później! Nie pora jeszcze, nie wiąż się niczem.