Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale są i nic nieznaczące i może wielkiego poety niegodne. Ludzie to idealni całkiem, świat idealny... Jednę Mignon pokochać można.
— A... przepraszam panią, pierwsze sceny tej powieści?
— Za cóż przepraszasz mnie pan? — spytała. Pierwsze sceny są mistrzowskie.
— Bałem się żebyś im pani nie zrobiła jakiego zarzutu, i mnie się one najlepiej podobały. Ta aktorka.
— Prawdziwa kobieta! — żywo odparła jenerałowa — i nieszczęśliwa jak my wszystkie.
Z tego początku wtoczyła się rozmowa na losy kobiety. Jam je wynosił, ona je poniżała. W szczególnem była usposobieniu jakiemś, jakby ją trawiła gorączka; twarz płonęła niewidzianym rumieńcem, pokaszliwała czasami, na miejscu usiedzieć nie mogła; głos jej silniejszy był niż zwykle. Rozmowa stawała się coraz a coraz żywsza, aż nareszcie rzuciła się na kanapę i jakby przemagając wstręt, który miała od tego, poczęła.
— Nieprawda, słyszałeś pan o mnie wiele... wiele złego?
— Złego? — spytałem — nie... słyszałem wiele, ale nie śmiałem sądzić.
Diękuję ci... dziękuję. Ludzie mnie osądzili, i wyklęli;... piękna i czysta twoja dusza nie przyjęła tego sądu. Posłuchaj... jutro jadę... przypadek poznał nas z sobą, wola i rozum rozłączyć powinny. Jutro jadę, ale nie chcę zostać czarną w twojej pamięci; bo cenię cię, boś może pierwszy młody, który mojemu ideałowi młodości odpowiadasz.
Łatwo pojąć jak byłem zmięszany, nie wiedziałem co odpowiedzieć, a smutek jej głęboko mnie dotykał;