jach; nikt mi powiedzieć nie umiał dokąd wyjechała. Ty matko pożałujesz jej, jakem ja żałował. Biedna kobieta.
Ja jej nie rozumiem! ja jej pojąć nie mogę... Ona ma coś na sercu z czem mi się wydać nie śmie, czy nie chce; co dzień bardziej smutna, wczoraj gdyśmy siedzieli u fortepianu, a matka wyszła na chwilkę do drugiego pokoju, mówiła mi:
— Smutna to rzecz miłość; tyle tylko o niej wiem, że się kończy tem większą boleścią, im szczersza jest i większa, im w czystsze padnie serce.
— Dla czegoż boleścią?
— Dla tego, że koniec wszelkiego ziemskiego nią być musi.
— Mój Boże! i w jej więc młode serce zajrzało już zwątpienie, i ona zawahała się na progu życia! Gorąco odpowiedziałem jej, słuchała mnie z uśmiechem na ustach różowych, plącząc białą rączką złote włosy swoje.
— Są to marzenia, są to sny młodości, patrz i przekonaj się, że miłość kończy się zawsze smutnie, a biada tej, co się weselem zamyka.
— Jakto, chciałażbyś, aby się inaczej kończyła?
— Nie mów żebym chciała, jabym chciała, żeby na serce ludzkie więcej rachować można.
— Nie wierzysz mi więc?
— Tobie!... a! wierzę... ale człowiekowi, nie! o! nie!
— Zkąd ci te myśli?
— Posłuchaj, przyszły mi nie dziś, ale co dzień nowy je podsyca przykład. Najzapaleńsi kochankowie różnią