Rad byłem złapać na czytaniu przyjaciela naszego, bo się z tem tai jak ze wszystkiem co czyni; pobiegłem więc do książki i nim mi ją zakryć potrafił, dojrzałem djalogów Łucjana... po grecku!! Co u licha! Ten człowiek co udaje nieuka, co w żadną naukę nie wierzy, miałby być uczonym? Tak jest przecie. Był to dzień szczęśliwy do odkryć; bo na kanapie zawalał się rachunek astronomiczny i tablice pochylenia gwiazd, które znalazłszy, osłupiałem. Nasz przyjaciel stanął mi w nowem niespodzianem świetle. My go nie znamy!
Nadzwyczaj się srożył i gniewał, żem mu książki jego zobaczył.
— Waćpan gotów jesteś myśleć, że to moje — dodał. — Uchowaj Boże! Ja tego nie rozumiem nawet co to jest? Byli u mnie dwaj profesorowie i musieli te książki zostawić. Niechaj Jamund pamięta poodnosić.
Stary sługa odwrócił się tylko i kiwnął głową.
— Dobrze, dobrze.
— Gotów sobie nie wiedzieć co myśleć.
Byłbym się zachwiał i doprawdy uwierzył mu, że książki nie należały do niego, gdyby nie rachunek astronomiczny, widocznie ręką jego pisany. Dziwny człowiek, tak się starannie ukrywa z nauką i udaje prostaka, jak drugiby z nią się popisywał usilnie. W rozmowie napróżno chciałem się coś od niego nauczyć, wybadać; udaje zawsze nieuka i trzyma się zupełnie Sokratycznej metody. Wywodzi swego rozmówcę na twierdzenia, które powoli z udaną przeprowadzając niewiadomością, przez rozmaite stopnie ich rozwoju... kończy na wplątaniu w absurda, z nich zaś żadnem twierdzeniem nie wyprowadza i skeptycznem zamyka szyderstwem. Ta prostota, nieuctwo, gburowstwo, ta niewiara i dobroć razem, czynią
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.