Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

go jednym z najdziwniejszych ludzi, jakich w życiu widziałem. Z ubogimi i niższymi od siebie skromny, uniżający się, łagodny; z dumnymi i tymi, co się bez prawa wyższymi być sądzą, przybiera ton prostaczy a ostry... Biada, kto mu na ząb wówczas popadnie. Nikt od niego boleśniej wyszydzić nie potrafi!
Z ludźmi dumnymi nauką tak właśnie postępuje, jak z dumnymi rodem lub groszem; z pokorą pozorną poczyna, kończy zwycięstwem.
Mruczał długo jeszcze chcąc mnie przekonać, że książki nie należały do niego, milczałem; ale poczuł stary, żem mu nie wierzył... Chociaż bowiem nigdy domyślić się głębokiej w nim nauki i ciągłego badania nie mogłem, kiedy był rozruszany, rozgrzany rozmową, wyrwał się ze słówkiem dającem do myślenia, że więcej umiał niż powiadał. Ale złapany nawet na gorącym uczynku, zapierał się uporczywie. Mówił mi później Jamund, że mnóstwo książek kupował, sprowadzał, ale je zamykał w garderobie, od której klucz zawsze przy sobie nosił.
Zrzuciwszy z kolan suknię, począł się troszczyć czem mnie przyjąć i pootwierawszy szafki, dobywał pomarańcze, cukierki, ciasteczka.
— Waćpanowie to lubicie — mówił — to jedz-że póki smakuje.
— Daj mi pan pokój z łakociami, smutny jestem.
— No, no! I cóż to znowu? Marylka ci coś pewnie nie dopisała. Może nie wyszła pożegnać z balkonu?
Zarumieniłem się, bo nie wiedziałem, że zbadał już i te spotkania nasze.
— Ja wszystko wiem — dodał — to stara historja,