Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

blady bardzo, smagły, włosy długie, gęba széroka.
— Ten sam, ten sam, facećje! przerwał Sędzia stukając ręką po stole — on to, on, ten łotr, urwis, był przyczyną mojego nieszczęścia, zgonu mojéj żony.
— A! fiż! tegom się ja nie spodziewała, miły Jezu Chryste! Możeż to być? No, no! a ja jego przyjmowała, a ja jego częstowała herbatą, jak co dobrego, a on mnie w rękę całował!
— Jeszcze to nie koniec, rzekł Sędzia, w naszém mieście pozwodził wiele kobiét i porobił nieszczęśliwémi, między innemi na ostatku Hrabiankę Izabellę.
— Słyszała! słyszała! Krew Chrystusa Pana naszego! Czy to on może być! bezbożnik! A ja to zaraz niby przeczuwała, kiedy zobaczywszy on u mnie Złoty Ołtarzyk Mińskiéj erudycij w dwuch częściach, z dodatkiem pieśni, to tak go kręcił, tak się uśmiechał, przekrzywiał! A raz, to chciał mnie pocałować w gębę, to ledwie Franciszka moja kucharka, (Pan nie zna mojéj kucharki?) obroniła mnie. Wszetecznik! gdyby nie ona, to byłby mnie pewnie zgwałcił.