Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

— I pewno, i pewno, facećje! Bardzoby to być mogło. Ja tedy przyszedłem ostrzedz Panią, ażebyś strzegąc się mogących z tego wyniknąć ostateczności, więcéj tego łotra w dóm swój nie przyjmowała.
— O! pewno! choćby klęczał u nóg, to go Amurkiem poszczuję bezbożnika. Pewnie on to łotr taki, że nie Żmudzin.
— Et! Asińdźka już przesadzasz! toż i ja nie Żmudzin, a poczciwy jestem, mam swoje słabości, znam to do siebie, że lubię czasem kieliszeczek marke —
— Aha! aha! Święty Marek był Żmudzin.
— Facećje! Ja nie mówię o Ś. Marku! mówię o winie markebrüner, którego butelka płaci się od sześciu do dziesięciu złotych.
— A! fiż! bluźnierstwo nazywać tak wino jak święty Pański! fiż!
— I znowu, dalipan ja Asińdźki wcale zrozumieć nie mogę.
— Da być może, bo z przeproszeniem, może tak Jegomość ograniczony, jak to powiadają.
— Co? co? ja, ograniczony? Sędzia! ograniczony? Któż to mógł powiedzieć?
— Da nie obrażajże się Waszmość, aby