— Facećje! bardzo drogim, pierścionek, po mruknął Sędzia, pokaż no pan, może ja go kupię, dla —
— Dla żony kupisz, podchwycił pan Józef.
— I znowu! panie Józefie! ba! głupstwa gadasz — kupię dla siebie, proszę pokazać.
Nieznajomy dobył z kieszeni i podał obrączkę złotą, gładką Sędziemu. On, wziął ją w ręce, wlepił w nią oczy, przetarł je rękawem, popatrzył znowu, a nareście krzyknął głosem zmienionym.
— Facećje! to obrączka mojéj żony! nasza ślubna —
— Jego żony! podchwycił nieznajomy — Ha! Proszę mi ją oddać panie Sędzio; ja jéj tobie nie sprzedam, ja żartowałem tylko cha! cha! wybornie. — I uśmiechając się pokazał ogromne dwa rzędy białych jak śnieg zębów, a potém wlepił oczy w Sędziego, tak że on cofnął się krokiem. Nie puścił jednak z rąk pierścionka.
— Proszę mi go oddać, bardzo proszę —
— Nie, o! nie! facećje! Ja mam oddać mój ślubny, nasz ślubny, dalibóg własny. Zkąd go masz? powiedź.
— Jużciż pewnie nie myslisz, żem go ukradł?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.