Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

zawołał nieznajomy i w téj chwili pochwycił tak silnie za rękę Sędziego, że ten ze strachu puścił pierścionek, który po śliskiéj posadzce, potoczył się brzęcząc daleko. Nieznajomy puścił Sędziego i jak kot rzucił się za obrączką. Podpełznął pod kanapę, dostał ją, schował, a nim Sędzia osłupiały miał czas ku niemu się obrócić, zniknął już z traktjeru.
— Tego dalipan nie pojmuję, rzekł po chwili przychodząc do siebie Sędzia, — Ba! mój własny, nasz ślubny, ten którym zaręczyłem się i zaślubiłem z moją —
I zatrzymał się.
— No cóż? boisz się wymówić imienia żony, podchwycił P. Józef.
— I znowu! wasan tylko bredzisz, panie Józefie, facećje! Ale dali pan mój własny! Tego nie pojmuję, a ten szałaput, ta trupia główka, poleciał i nie powiedział mi nawet zkąd go dostał. Hm! kieliszeczek markebrüner, panie Józefie. Ta obrączka stanęła mi w gardle, że i wina przełknąć nie mogę. Ta trupia głowa.
— Ach, dałbyś już temu pokój! rzekł Józef, Bóg wie o co kłopoczesz się panie Sędzio.