Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chybiasz Sędzio, jakby naumyślnie — kiks, feler. — Czekaj jeszcze, stoję na matce — dwanaście, dwanaście, jeszcze raz, przegrałeś.
— Bo to jakiś billard, bo ja, tfu! ta obrcązka.
— Wypijem markebrüner!
— Dobrze! dla odwagi, bo jakoś — ja niewiém.
— Co? jeszcze ci ta obrączka stoi w gardle?
— Ba, facećje! nie, tylko mi mdło jakoś, duszno tutaj, — ten szałaput tak uciekł. Już to ostatni kieliszeczek. Muszę iść do domu, słońce zachodzi, zaszło nawet podobno, mam robotę jeszcze.
— A! nie godzi się Sędzio uciekać od nas, musisz zostać z nami, na roboę czas zawsze!
— I znowu, panie Józefie, facećje! Nie mogę, dalipan nie mogę, mam robotę pilną. Upadam do nóg — To już chyba ostatni kieliszeczek; — Ta obrączka!
— Ale ten jeden jeszcze —
— Ale chyba już ostatni!
— Kropla na dnie w butelce została, musiémy jéj dopić Sędzio, kieliszeczek jeszcze.
— Już to chyba ostatni, facećje — bo się upiję — ostatni, panie Józefie — Ta obrączka! Hm!