kapeluszów, wstążek, szarf, sukienek, chustek; mnóstwo urzędników, wojskowych, pań, panien, sunęło się tam i nazad po nad brzegami Wilij, pod cieniem wyniosłych topoli.
Na jednéj z stojących tu ławeczek, siedział mężczyzna z kobiétą. Mężczyzna był mały, krępy, tłusty, łysy, w granatowym starym fraku z krzyżykiem, w żółtéj kamizelce, w palonych bótach, w kapeluszu białym, trzcinę miał w ręku, a mnóstwo dewizek na żołądku brzękało. — Kobiéta, jego towarzyszka, była młoda jeszcze, blada bardzo blondynka, miała w oczach niebieskich wyraz nieopisany anielskiego smutku. Każdy z was wié, bo każdy raz w życiu widział te oczy smutne niebieskie, łzawe, omdléwające, które umiérającego wciągnęły by nazad na świat, gdyby się z jego spójrzeniem spotkały. Ten pan i ta pani był to Pan Sędzia i Pani Sędzina.
Dwaj bracia szli z Antokola przez bulwary, Karol zasłonił oczy kapeluszem i leciał jak szalony. Gustaw, jak mógł za nim dążył. Wtém, kiedy oba tak śpieszą, któś im zastępuje drogę.
— Za pozwoleniem! odzywa się, proszę pana, dwa słówka panie, facećje! poczekaj chwilę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.