Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic! Wtém Sędzia spójrzał na żonę, i z kolei odezwał się: — O! a Wasani czegoś taka blada? Co to jest? zmiłuj się, nie omdlewaj tutaj, jeśli koniecznie masz omdleć, chodź do pawilonu. Tam przynajmniéj znajdziem komu ratować, trzeźwić, a tu, ja nie dam rady.
— Nic to, nic, nie bójże się tak, Panie Sędzio, to przejdzie, źle mi się zrobiło, to zapewne krew uderzyła mi do głowy.
— Tak! krew, facećje! i dla tego pobladła; co też gada! pobladła jak trup.
— A fe! cóż za obrzydliwe wyrażenie. Sędzina się wzdrygnęła.
— Może, moja duszo, rzekł Sędzia po chwilce, pójdziemy się przejść po Sapieżyńskim ogrodzie, tam mniéj pyłu. Dziś nawet podobno biją fontanny, chciałbym zobaczyć, chodź, chodź Pani Sędzino.
— Nie, do Sapieżyńskiego ogrodu nie pójdę.
— A dla czegoż? mogłaś tyle razy przecie.
— Co Pan mówisz? Sędzina znowu pobladła i zadrżała.
— Nic nie mówię, tylko się duszko nie