Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

może na kolanach nowego kochanka, wszak ich miała krociami.
— Prawda! przerwała stara z gorzkim wyrzutem, ale kto ją nauczył tego przeklętego kochania? Kto ją rzucił w ten świat kochanków, zerwawszy z jéj ust piérwszy niewinności pocałunek — a ostatnie tchnienie jéj cnoty! O! Panie Karolu! tyś biały na twarzy, ale dusza twoja czarna przed Bogiem! A te nędzne mieszkanie, do którego doszłam na starość, czy to nie z twojéj łaski. Byłam niegdyś w daleko lepszéj doli, a teraz ty mi twoją nędzną zapłatę wymawiasz!
— No! porzuć babo te błazeństwa, przerwał pięścią o stół bijąc Karol. Dasz nam co jeść, czy nie? pójdę gdzieindziéj, niewstrzymany babski języku, kwoko stara!
— Dam ci, dam jeść, mój Panie, kiedyś się jeszcze nie najadł tylą ludźmi, których powpędzałeś do grobu, obmierzły trupie.
Karol porwał się z miejsca, poskoczył do staréj z ściśnionemi pięściami, oczy jego iskrzyły się okropnie, usta miał otwarte i sine, z których białe zgrzytające świeciły zęby, bladość śmiertelna okrywała twarz jego.