Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

winnaś być wesoła, powinnaś mnie, kiedym smutny, rozweselać, nie dodawać smutku. Porzuć te beki. Umarła? i cóż strasznego? wszak pomrzemy wszyscy, czegoż się lękać śmierci? W grobie tak spokojnie, wierz mi droga, spokojniéj jak na tym świecie!
— Wierzę, ale wolę jednakże żyć z tobą. Uściśnij mnie, proszę, tak jak ściskałeś, kiedym raz piérwszy dozwoliła się uścisnąć? pamiętasz?
— Tak jak raz piérwszy!! cha! dziéwczyno, chcesz za wiele. Piérwszy uścisk jest jeden, nikt go powtórzyć nie potrafi, ten piérwszy, jest piérwszym i ostatnim.
To mówiąc Karol podszedł do okna, ona powoli za nim przyszła, sparła głowę na jego ramieniu, westchnęła, objęła go czule. Ale on nie czuł uścisku, on patrzał w ulicę, na któréj zdaleka czerniał wóz śmierci, a na nim powiewała biała suknia — on słuchał do uszu jego dolatujących dźwięków muzyki grobowéj. Dziewczyna spójrzała także w kierunku ukochanych oczu, łzy jéj popłynęły znowu, w sercu jéj dziecinném jeszcze okropna sprzeczność miłości i śmierci pomieścić się nie mogła. Karol