gorąco i serdecznie, tak że w interessowniejszych miejscach ustami ruszała. Bodaj to kobiéty, one jedne umieją czytać romanse, jak należy.
Otoż czytała, mówiłem to już razy ze cztéry, a pośliniwszy czasem delikatnie końce same paluszków, odwracała z pośpiechem kartki xiążki. Była właśnie w najzabawniejszém miejscu Meluzyny; jeśli się nie mylę tam, gdzie to jest cóś o kąpieli, na któréj cały węzeł romansu; — pożerała wiersze, pożerała, jadła chciwie aż tu — stuk, stuk, traf, traf, któś wchodzi.
Panienka podniosła gniewliwie oczy, był to mężczyzna, umitygowała się natychmiast przed bazyliszkiem, zapłoniła się tylko po uszy, po oczy, po za uszy i po za oczy, położyła xiążkę i zbliżyła się ku niemu, czekając pytania, gotując odpowiedź. Przybyły, młody, blady, blondyn, słowem pan Karol, skłonił się nizko, nie całował w rękę (bo był widać nie znajomy) i odezwał się w te słowa:
— Czy w osobie pani Dobrodziéjki mam honor witać Pannę Hermenegildę Heciakowskę?
— Da tak jest! abo co?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.