Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

obnażone, nogi boso w trzewikach, fartuszek tylko nieco czyściejszy spadał do kolan, ale i on nosił już ślady pracy, to jest brudu.
— A, a czemuż nie przyniosłaś świeżéj bułeczki od Federa? spytała Pani.
— Pani nie jada.
— Da tak, ależ gość?
— Ja pijam czystą herbatę.
— No, to dobrze bratuleńku, bo to wszelako pięć groszy dzień w dzień oszczędzonego, przeszło złoty na tydzień, a blisko sześćdziesiąt na rok! Proszęż pić, a czy słodka arbata?
— Z rąk Pani, jakżeby nie miała być słodką?
— A! fiż! komplemencista! Musiałeś bracie chodzić po Akademii, coś się tych cyremonij nauczyłeś jesteś — ale ze mną bardzo proszę! Może jeszcze cukru, albo żórawinowego soczku?
— Nie, bardzo dziękuję, bardzo i tak dobra.
— Już to że dobra, to pewna; mam ja ją piąty rok tę herbatę, po ś. p. matce, wieczne odpocznienie, tylko od gości używam, sama nie piję, cukier drogi, a miodu czystego trudno dostać, wszystek z mąką mięszany. Da, może na drugą pozwolisz szklaneczkę, z cytry-