Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

piérwsze niepowodzenie, postanowił, przysiągł sobie, pochwycić majątek i oszczędzony kapitalik Panny; a teraz podbudzony jeszcze obojętnością Żmudzinki, szedł goręcéj i zapalczywiéj do celu. Jak skoro kucharka wyszła, on zaczął na nowo.
— Tyś mnie zabiła, rzekł, zabiła! Ja żyć nie mogę bez ciebie, a ty tak obojętnie odpychasz ofiarę serca mojego; ja tego nie przeżyję, ja umrę.
— Da nie! nie! a każ tylko krwi puścić sobie na spodek od filiżanki, to cię ta fixacja minie.
— Nie pojmujesz Hermusiu!
— Da może być, że ja nie pojmuję tego. Ja nie kochawszy tylko wszystkiego razy z kilka, po prawdzie powiedziawszy, a i to po cicheńku, po troszeczku. A za każdą razą bywało jak każę krwi puścić z lewéj ręki od serca, by ręką odjął, zaraz minie.
— Szczęśliwa jesteś, bo ja! — kocham i czuję, że ta miłość pójdzie ze mną do grobu.
— I, ja dalbóg i nie wierzę temu, żeby to ludzie tak się mieli kochać do śmierci, ja, choć młoda, dzięki Bogu, ale nie pojmuję,