Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

serce. Chceszże, żebym umarł z tego! wołał Karol, chwyciwszy ją za rękę i usiłując do ust jéj się przybliżyć, aby na nich zawiązać piérwszy węzeł miłości. Panna Hermenegilda poczęła straszliwie krzyczeć.
— A! da fiż! klapsa dam! bratuleńku! Ciśnie się, by kanarek do cukru, do mojéj gęby. A fiż! wszetecznik. Jezu Panie! Puszczaj mnie! co Wasan robisz, nie dotykaj się, bo krzyknę. Aj! aj! Franciszka, ratuj!
Wbiegła rezerwa z miotłą, Karol odskoczył daleko od kuzynki; już kucharka z prawdziwie heroiczném poświęceniem się wzniosłszy w górę broń, wspólnie z wiernym Amurem, miała wpaść na zuchwalca, gdy Pani jéj uspokojona nieco, odejść kazała, ufając, że dość będzie na kuzynku skutkować, sama demonstracja gotowości do boju.
— Ot widzisz, Panie Karolu, jak to bezbożnie chcieć całować! Fe! pomiarkuj się! Do spowiedzi pójść warto, bo i ja z téj przyczyny będę musiała. Da, kochać to już ci nikt nie broni, ale tak obcesowo się przysuwać, to nie uchodzi. Ja, bratuniu, jestem cnotliwa Panna. I, kiedy kochasz, to nie tak zapalczy-