Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

U nich rośliny i kruszce były lub lekarstwy nieocenionemi, lub wyklętemi truciznami. Dobrze później domyślano się, dobadano, że trucizny bywają lekiem, a leki otruć mogą w danym razie. Ale to nawiasowo, idzie nam o to, że ludzie są ludźmi, że ani całkowicie złych, ani całkiem doskonałych niema na świecie; najwystępniejsi mają jeszcze odrobinę jakąś dobrą, którą im pozwoliła zachować Opatrzność, jako ziarno odrodzenia; najcnotliwsi często kryją w sobie słabość, która ich jeszcze zgubić może, jeźli jej kiedy ulegną. Dla tego ten świat istot żywych tak jest do nieskończoności rozmaity, bo tu jak w świecie natury, w różnych stopniach składają się cnoty i ułomności na każdego z nas...
Sumienie majora Dubiszewskiego w tyglu rozbieralnym, dawało wprawdzie wiele części składowych twardych, ostrych, wiele naleciałości dziwnych, ale na dnie jego były i kryształy świecące młodości...
Świat się z nim obchodził ostro, on też z nim nie lepiej; łagodnym nie był wcale, ale z gruntu złym nie można go było nazwać. Nagrzeszył przez nieświadomość, przez naśladownictwo, przez namiętności sporo; zawsze jednak chował w duszy jakąś nadzieję że przyjdzie chwila, w której będzie się starał za grzechy zapłacić i zmazać winy przeszłości. Do tego potrzeba mu było istoty czystej, któraby jak anioł stróż powiodła go w świat nowy. Na nieszczęście starał się o nią po swojemu, po żołniersku, usiłując zdobyć przemocą i nie przebierając w środkach. Jadzia była dla niego ideałem tym, który miał go zbawić; dla niej obiecywał sobie zerwać z nawyknieniami