Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

przygodzie co się ślepej Małgorzacie przywidziało.
— Ho? rzekł szewc, jak to? przywidziało.
— A jużciż! dodał Dubiszewski, panna Jadwiga była na wieczorze u pani Sylwestrowej, bawili się do późna i tam zanocowała.
Szewc spojrzał na niego i uwierzył.
— Ależ to głupia ta Małgorzata!!
— To prawda! potwierdził major i pędem wrócił na górę.
— Zakleiłem tam usta szewcowi, zawołał, a jeśli mi waćpani więcej komu piśniesz, no, to ja milczeć nauczę... Panna Jadwiga jest u pani Sylwestrowej... idź na górę i wrzawy nie rób... A my, kochany Sykście, pójdziemy... dodał major żywo, trzeba się przejść. Na ucho zaś szepnął mu:
— Ustąpim gdzie na stronę, musiemy się naradzić... Tu ludzieby nas podsłuchali. I ja i waćpan ratować się musiemy... wypadek ważny, a winowajcą... ja, ja, tylko ja...
Uderzył się mocno w piersi.
— Stary jestem a głupi... ale kto zgrzeszył odpokutować powinien, chodź waćpan...
Kapitan ledwie się zwlókł tak był przybity, poszli naprzód oba do pani Sylwestrowej, która o niczem nie wiedziała. Dubiszewski miał postawę i twarz dziwnie rozdrażnionego ale mocnego postanowienia — człowieka.
— Moja mościa dobrodziejko, rzekł... Stało się z mej przyczyny nieszczęście w domu mego przyjaciela Syksta... jam je moim uporem zgotował... Panna Jadwiga wczoraj uszła z domu... niema jej...