Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

komendę z zapałem dawno w stanie spoczynku zostającego jenerała, dostającego nagle komendę, a kończąc na próżnych, ciężkich, upokarzających trudach śledzeń pobytu Jadzi, której śladu znaleść nie było podobna.
— Bądź co bądź, muszę ją przeprosić, a o ile się da, wyrządzoną krzywdę nagrodzić się starać, mówił w duchu major... pożałuje ona kiedyś, widząc Piotrusię szczęśliwą że mnie nie chciała, ale będzie po czasie. Nie chcę innej zemsty nad tę jednę... że będę dobrym i czułym mężem, a nie despotą jakiego się we mnie ulękła.
Chodził tak Dubiszewski na rozwiady, rachując na trafy, gdy jednego razu zamiatającego przed swoją kamienicą, zobaczył wypadkiem Dyngusowicza. Pamięć twarzy miał doskonałą, zatrzymał się, kolczyk w uchu wiarusa też go uderzył.
— Ale służyłeś asan w wojsku? zapytał?...
— A jakże proszę majora... a jakże, odparł nie puszczając z ust fajki, ale salutując ręką Dyngusowicz... Służyło się to i ponoś w pułku pana majora.
— O! o! Dyngulski! kapral... znam cię! a co na stare lata... bruki się zamiata.
— A cóż, majorze, ja zamiatam je, a major zbija... jedno od drugiego nie lepsze... odparł żołnierz, z przeproszeniem za poufałość.
— Chwat z asana! odpowiedź nie zła, rzekł major. No! a jakże życie idzie. Żonaty jesteś?
— Chowaj Boże! zawołał żołnierz, raz w życiu mi się to głupstwo zrobić zachciało, ale się szczęściem nie powiodło. Pono i panu majorowi nie lepiej?